Konkursy rozstrzygnięte!

Biblioteka Publiczna Gminy Szemud ogłosiła w ostatnim czasie dwa konkursy – Konkurs Twórczości Własnej oraz Konkurs „Książki Mówią” na okładkę książki. Nie chcieliśmy rezygnować z tych tak ważnych działań, które corocznie występują w naszym kalendarzu uroczystości. Daliśmy możliwość przesłania swoich zgłoszeń drogą mailową. I pomimo panującej pandemii, parę osób odważyło się wziąć udział w naszych konkursach. Poniżej przedstawiamy wyniki:

W Konkursie Twórczości Własnej otrzymaliśmy 2 zgłoszenia, w związku z czym komisja konkursowa w składzie: Iwona Piastowska (przewodnicząca) i Krystyna Malotka postanowiła przyznać następujące miejsca:

Kategoria młodzież szkół podstawowych (w wieku od 11 lat)

I miejsce – Agata Malinowska

 

Kategoria dorośli

I miejsce – Bożena Browarczyk

 

W Konkursie „Książki Mówią” również otrzymaliśmy 2 zgłoszenia. Komisja w składzie: Iwona Piastowska (przewodnicząca) oraz Krystyna Malotka przyznały miejsca:

Kategoria klas I-III

I miejsce – Maja Hartyn-Leszczyńska

 

Kategoria klas IV-VI

I miejsce – Michalina Czoska

 

Uczestnikom GRATULUJEMY i bardzo dziękujemy za udział, w tym szczególnym i trudnym dla nas czasie. Cieszymy się, że jest tyle talentów wśród czytelników naszych bibliotek.

K. Malotka

 

Poniżej przedstawiamy konkursowy wiersz Agaty Malinowskiej pt. „Marzenia”

Każdy ma jakieś marzenia,

różnią się bez wątpienia.

Marzenia duże, ale i małe

na swe spełnienie czekają stale.

Opowiem Wam dzisiaj – kto woli,

jak wymknęły się moje z kontroli.

Pofrunęły z motylami na łąkę,

przysiadły, by pooglądać biedronkę…

A gdy chciałam je złapać czym prędzej,

to uciekły mi prosto na tęczę.

Stamtąd pognały na skróty

kalendarz „przerzucić” na luty.

Myślały o feriach zimowych,

o słodkich cukierkach wiśniowych…

Na nic me prośby i żale

dogonić nie mogłam ich wcale.

Zrozumiałam, że próżno je gonię,

bo czas swój na darmo trwonię.

Zostawiłam marzenia „na potem”

i zajęłam się swoim kotem.

 

Oto kryminalne opowiadanie Pani Bożeny Browarczyk

„Podwójne życie mecenasa” (fragment)

Był chłodny jesienny wieczór. Deszcz padał nieprzerwanie od dwóch dni, jakby przypominając ludziom, że październik już się skończył i żeby nie liczyli więcej na piękną, złotą, polską jesień. Nadszedł bowiem ponury listopad, a wraz z nim chłody, słota i sezonowa depresja. Na szczęście popołudniowa ulewa zelżała do intensywnej mżawki, która stanowiła krótką chwilę wytchnienia przed kolejną nawałnicą.

Komisarz Andrzej Zybert wracał w tym czasie do domu. Ciepłe powietrze samochodowego ogrzewania wraz z rytmicznie pracującymi wycieraczkami wymagały senność i osłabiały czujność, tak że w ostatniej chwili gwałtownie zahamował i odbił autem w lewo, unikając uderzenia kobiety, która niespodziewanie wbiegła na jezdnię.

– Czy pani zwariowała?! – wrzasnął wściekle Zybert, próbując uspokoić oddech i serce, które wciąż waliło jak oszalałe. Jeszcze nigdy nie spowodował choćby zwykłej stłuczki, a teraz omal nie potrącił człowieka. – Mogłem panią rozjechać! – krzyknął zdenerwowany.

Kobieta stała nieruchomo na drodze, wpatrując się w komisarza swymi wielkimi, przerażonymi oczyma. Była tak roztrzęsiona, że w ogóle nie zwracała uwagi na ponownie przybierający na sile deszcz. Długie ciemne włosy opadały mokrymi strąkami na jej upiornie bladą twarz, którą wykrzywił niespodziewany grymas bólu. Dopiero wtedy Zybert dostrzegł, że kobieta była ranna. Miała na nogach tylko jednego, mocno ubłoconego buta,  rajstopy w strzępach, odsłaniające brudne i mocno poranione nogi, a spódnica i cienka bluzka były mokre, poszarpane i poplamione mieszaniną błota i krwi.

– Mąż… Mój mąż… On zabił…. – wydukała nieznajoma i kompletnie wycieńczona osunęła się w ramiona komisarza.

* * *

Komisarz Zybert wraz z podwładnymi siedział w konferencyjnym. Trwała narada i podsumowanie dotychczasowych informacji.

– Mamy w szpitalu poturbowaną i nieprzytomną kobietę, która uciekała przed własnym mężem. Nie znamy jej nazwiska, nie wiemy kim jest jej mąż, ale jeśli wierzyć jej słowom, mamy do czynienia z morderstwem i próbą morderstwa – rzekł Zybert. – Technicy pracowali całą noc, ale deszcz prawdopodobnie zmył większość śladów, więc niewiele nam to da…

– Niezupełnie – powiedział zdyszany Gajda, wbiegając do konferencyjnego. Był cały mokry, ale bardzo zadowolony. – Właśnie skończyliśmy przeszukanie terenu i mamy pewność, że tę kobietę rzeczywiście ktoś gonił. Według Wojtka był to mężczyzna, który przystanął dosłownie kilka metrów od drogi i przez co najmniej kilka minut się wam przypatrywał.

– To pewne?

– Tak – potwierdził Gajda. – Mamy częściowe odciski butów, rozmiar 44, które Maciek próbuje złożyć w jeden, a kilkanaście metrów dalej, w niewielkim stawie, znaleźliśmy wojskowy nóż – oznajmił triumfalnie. – Czekamy teraz na wyniki z laboratorium.

Po tym jakże istotnym odkryciu Zybert i Gajda postanowili pojechać do szpitala. Było jeszcze stosunkowo wcześnie, dlatego spotkali się z ordynatorem oddziału, gdzie trafiła tajemnicza kobieta jeszcze przed rozpoczęciem pracy i uzyskawszy zgodę na chwilę rozmowy, weszli do  jednoosobowej sali, tuż obok lekarskiej dyżurki.

– Dzień dobry, komisarz Andrzej Zybert, a to aspirant Gajda. Czy możemy porozmawiać?

Kobieta ledwo zauważalnie skinęła głową. Choć jej życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo, wciąż była bardzo słaba. Miała wybity bark, złamany nadgarstek i skręconą kostkę, a jej szczupłe ciało, pokrywało mnóstwo zadrapań i siniaków. Oczy miała podkrążone, jakby w ogóle nie spała i wyzierał z nich ogromny strach.

– Jak się pani nazywa? – Zybert nie chciał zaczynać od pytań o traumatyczne wydarzenia z wczorajszego wieczoru, ale, ku jego zdziwieniu, neutralne pytanie o nazwisko, okazało się być czymś ponad siły tej kobiety.

– Rozumiemy, że trudno pani o tym mówić – wtrącił Gajda – ale…

Kobieta podkręciła głową, a Gajda urwał w pół słowa.

– Ja przepraszam, ale wszystko mi się pomieszało – powiedziała przerażona, skrzętnie unikając wzroku policjantów. – Plotłam bzdury, dlatego proszę nie brać tego na poważnie.

Policjanci wymienili zaniepokojone spojrzenia, a Zybert od razu zrozumiał, o co chodziło. Chwilę zastanawiał się jak to rozegrać, po czym odezwał się najdelikatniej jak tylko umiał.

– Droga pani – rzekł Zybert. – Widzę, że się pani boi i staram się to zrozumieć, ale proszę wziąć pod uwagę, że jeśli mąż już raz posunął się tak daleko, to może zrobić to ponownie. To siebie najbardziej pani naraża. Siebie i najbliższych – rzekł spokojnie, ale stanowczo.

– Wy nic nie rozumiecie! – zdenerwowała się poszkodowana. – On z waszym komendantem regularnie grywa w brydża, a świat prawników to jego świat. Nikt mnie przed nim nie ochroni!

Nagle Zyberta olśniło. Znał tę kobietę, choć przyznał w duchu, że wyglądała jak cień dawnej siebie. Wychudzona, blada, z podkrążonymi oczami.